czwartek, 7 lipca 2016

Ćwierć wieku Asta La Visty, Terminator 2, Dzień sądu. Refleksja nad filmem

25 lat >>>>
1 miesiąc>>
1 dzień >>>

Tyle czasu minęło gdy piszę od premiery jednego z najbardziej przełomowych dzieł filmowych XX wieku jakie wg mnie powstały. Data premiery; 1 lipca 1991 roku. Panie i Panowie:

Terminator 2: Judgement day





To dosyć mocne przeżycie dla siedmiolatka oglądać jak odziany na czarno człowiek na motocyklu skacze z rampy lądując w leju rzecznym po czym strzela do drugiego, pędzącego w ciężarówce ciekłometalowego osobnika goniącego młodego chłopaka na motorku. Największy dreszcz przechodził gdy, Model T-800 przejął uciekiniera na swój pojazd i oddalając się na tyle szybko, oddal strzał w stronę ścigającego ich T-1000, by ten rozbił się o filar i stanął z całym pojazdem w płomieniach. Co za thrill.

Podobne podniecenie towarzyszyło mi podczas większości oglądanego filmu w telewizji. Miałem wtedy nie więcej jak 7 lat, ale pamiętam dobrze, iż Terminator 2; Dzień Sądu było to moje pierwsze zetkniecie z kinem Science Fiction. Dlatego po dwudziestu pięciu latach od premiery tego jednego z najbardziej kasowych sequeli stworzonych przez Hollywood piszę w tym miejscu.

Kiedy w latach 80' James Cameron szukał odpowiedniego aktora do zagrania Elektronicznego Mordercy, jak go ochrzcił polski dystrybutor w latach osiemdziesiątych, zapewne nie spodziewał się, że ten niepewny wtedy projekt da podstawy do powstania jednego z najbardziej kasowego filmu w dziejach. Moje pierwsze wrażenie pod koniec seansu za dzieciaka było coś w stylu "Och nie, wszyscy zginiemy od bomby atomowej i dobici przez roboty". Film ten obejrzałem niezliczoną ilość razy, toteż za każdym seansem doznawałem nowych wrażeń odnośnie treści filmu, wyciągając z niego coś więcej, niż tylko fantastyczno-naukowe widowisko grozy. Odkrywałem ważną rolę przyjaźni, jaką odgrywa w życiu każdego człowieka, poznawałem lepsze wartości, jakimi się można kierować, dowiadywałem się że mimo popełnionych błędów, można jeszcze zdążyć poszukać odkupienia, zagłębiłem się w filozofię samozagłady rodzaju ludzkiego, oraz rozważania nad bezsensem ludzkiej egzystencji. Aż teraz mnie dziwi, ile cennych wartości w przekazie filmu jest wartych poznania, które to nie zawsze są podawane tak czytelnie, wprost, żeby od razu młody widz zrozumiał.

Scena w której Arnie, bezwzględny i bezduszny twór, ludzko wyglądająca maszyna zaprogramowana do ochrony pojedynczej jednostki, zaprzyjaźnia się z dzieciakiem, stając się dla niego czymś więcej niż tylko przedmiotem, przechodząc transformację w coś bardziej, hmm, ludzkiego. 

Film z 1991 roku dokonał tu olbrzymiego skoku w porównaniu do poprzednika lat 80'. Pokazał nam jedną z najlepszych transformacji wizerunku bohatera kojarzonego wyłącznie negatywnie, poprzez neutralną, w istotę, po której śmierci, zawsze roniłem łzę. Pełni efektu ostatniej batalii pomiędzy dwoma maszynami dokonywała pesymistycznie i ponuro brzmiący soundtrack, wbijający się pod skórę, jak ostrza ciekło-metalowego T-1000. Najbardziej zawsze rozbrajał motyw ze sceny walki w hucie, gdzie kanonada skrzypiec, wraz z niepokojąco dudniącymi trąbami, pogłębia uczucie bezsilności w walce z silniejszą maszyną, wieszcząc nieuchronną zgubę ludzkości. Do tego finałowa scena śmierci T-800. Do dziś kołacze mi się cytat "I know now why you cry, but it's something I can never do". Mój wewnętrzny siedmiolatek płacze.

Dziś kiedy mamy Internet (oby nie Skynet), świat filmowy zmienił nieco postrzeganie wizji Terminatorów. Najnowsze dzieło w serii Terminator Genysis, to przykład próby zadowolenia pokoleń fanów marki, ostatecznie zjadającej swój własny ogon, choć nie powiem ze sceny z odtwarzaniem pierwszego Terminatora wyszły im dość dobrze, to jednak w tej produkcji pierwsze ratunkowe skrzypce, zdecydowanie gra tylko Arnold. Ja natomiast przestałem liczyć na nowe produkcje z Terminatorem w roli głównej, które zadowoli mnie w równym stopniu, co film Caremona z 1991 roku. Co innego mówi Internet gdzie w dobie mediów 2.0, każdy może niejako być współtwórcą dorobku multimedialnego. By nie szukać daleko, przełożony na współczesny język, dostosowujący się do wrażliwości odbiorców trailer filmu:



This time, he's back. For good.


Film, mimo zaliczenia ćwierćwiecza, jest nadal bardzo współczesny, poruszający wiele niewygodnych, trudnych i kontrowersyjnych tematów. Także pod względem efektów specjalnych, widząc jak technologia FX i CGI poszła do przodu, obraz z początku lat 90 wcale się nie zestarzał. Do dziś mam w głowie zrealizowana na potrzeby filmu niepokojącą wizję atomowej zagłady miasta, skonstruowaną wtedy na miniaturowej makiecie. Dreszczy mnie za każdym razem. Drugiego tak genialnego dzieła, które po wielu seansach daje się odkrywać wciąż na nowo, ze świecą dziś szukać. Może to przez wzgląd na to, że mam osobisty stosunek do tej produkcji, może to świat,wraz z rozwojem dostępu do Internetu zmienił mój smak odnośnie wrażliwości kinowej. Trudno mi ocenić.


Terminator 2 to dla mnie wyznacznik jakości genialnego obrazu filmowego, pod niemal każdym względem. Wierzę także, że fanserwis działający w sieci, będzie wciąż dokładać kolejnych cegiełek, wzbogacających to fantastyczne uniwersum. Film T2, który skończył już 25 lat, zasługuje wg mnie na pozycję szkolnej lektury. Może czas to zmieni. Oby po kolejnym ćwierćwieczu był on równie satysfakcjonującym widowiskiem co w roku 2016. Asta la vista, baby!




Wrocławskie Dni Fantastyki oczami niezwykłego śmiertelnika. Relacja z konwentu DF 2016

Dni Fantastyki 2016, potocznie nazywane Deefami, to jeden z najlepszych konwentowych eventów, w jakich dane mi było w tym roku uczestniczyć. Najlepsze, choć nie bez tyciego zawodu. Dlaczego właśnie tak? Może spowodowane jest to moim szybkim zaspokojeniem konwentowego zapotrzebowania na nowy typ imprez jakimi są właśnie targi fantastyki. To był już 7-dmy konwent w jakim uczestniczyłem i dosyć szybko przekonałem się, iż największą ich atrakcją są sami ludzie, którzy zjeżdżają się niemal z całego kraju w jedno miejsce na 3 dni nieprzeciętnej zabawy.

DF-y tym bardziej zachęcają do odwiedzin dzięki ich atrakcyjnej lokalizacji. Impreza bowiem odbywa się w położonym mocno na peryferiach Wrocławia Centrum Kultury Zamek, będącego centrum całkiem sporej powierzchni parku, z placem zabaw, wysepką i stawem. Pośród sporej powierzchni terenów nie brakowało także fauny urozmaicający piękny krajobraz wzbogacony i tak już o cudacznie poubieranych młodych ludzi, o samych cosplayerach nie wspominając. Tym bardziej atrakcyjnym był teren konwentu dla samych osób zamiejscowych odwiedzających park pod zamkiem, gdyż wstęp we wspomniany weekend był bezpłatny. I jeśli nie liczyć wejścia do samego budynku Zamku, w którym odbywały się prelekcje, spotkania autorskie, występ kabaretu, konkursy z na wiedzówkach na tematy dla zainteresowanych danym tytułem oraz warsztaty czy zlokalizowane w podziemiach sale z wypożyczalnią gier w której odbywały się także turnieje do m.i. Munchkina, można było wypróbować wiele nietuzinkowych atrakcji  Warto wspomnieć, iż wtedy w Zamku miala miejsce również niesamowita galeria fantastycznych obrazów malarskich o retro-futurystycznej tematyce autorstwa Jakuba Różalskiego. W amfiteatrze zlokalizowanym pod murami galerii odbywały się pokazy cosplay, rozstrzygnięcia konkursów literackich oraz wszelkie uroczystości związane z wręczaniem nagród. Na terenach przyległych swoje miejsca dostały mini wioski tematyczne, m.i. post-apo oraz wikingów, odbywały się drużynowe gry polowe oraz pojedynki w strojach sumo. Nie mogło też zabraknąć, jak to na konwencie, stoisk z gadgetami fanowskimi wszelkiej maści, od pokemonów poprzez skórzane ozdobniki, ręcznie robione kieszonki i karwasze, „upiększacze” do dekorowania cosplayów po stoiska konkursowe w postaci ruletki bądź loterii. Kto był w tym roku na Pyrkonie, musi się zgodzić, że DF to taki Pyrkon w mniejszej, bardziej plenarnej skali.

"Daj Kłesta, Copernikon!" - to zawołanie kierowane do stoiska promujące na DF-ach sierpniowe wydarzenie Copernicon w Toruniu. Brałem tam udział w ogłoszonej przez nich zabawie dla konwentowiczów zabawę rodem z komputerowej gry RPG, wykonując różne, czasem absurdalnie śmieszne zadania, w celu zakwalifikowania się do loterii, w której najcenniejszą wygraną były darmowe wejściówki na wspomnianą imprezę. Bawiłem wtedy się jak nigdy, tym bardziej że miałem motywację, oraz satysfakcję, że tym razem to nie ja przydzielałem zadania (jak się nosi wykrzyknik nad głową na konwencie, to się potem trzeba z tego „wywiązywać” ;) Dla mnie najbardziej absorbująca atrakcja tego konwentu. 

W pierwszy dzień po południu spadło nieco deszczu zmuszając wszystkich, w tym także umalowanych cosplayerów do chowania się po budynkach, na szczęście żaden z punktów programu plenarnego z nie ucierpiał (lub też nie zauważyłem by ktoś się skarżył), rozkład udostępnionych pomieszczeń i zadaszonych miejsc w tym roku był na tyle duży aby spokojnie pomieścić wszystkich uczestników.

Jak już wspominałem, z początkiem tego roku większą uwagę ponad programom przykładam zachowaniom socjalnym, głównemu czynnikowi konwentów. Tym bardziej atrakcyjniejszy jest konwent, gdy nosisz się w cosplayu. I nawet jeśli nie jesteś przez większość osób rozpoznawany, człowiek i tak ma wielką frajdę słysząc od napotykanych osób różne sugestie co do ubranego stroju (czy też pierwotnego zamierzenia z jakim się dana osoba planowała). Pełnoprawny cosplay, lub sam kapelusz, koszulka, biżuteria, czy nawet jedynie makijaż to jest już wystarczający pretekst do wejścia z drugą nieznaną sobie osobą w jakieś zabawne interakcje i pociągnięcia relacji dalej, a warunki plenarne wokół Zamku, parkowa przestrzeń tylko zachęcały do zagadywania napotykane osoby na wszelakie tematy. Podczas DF-ów można było spotkać wielu cosplayerów w ich nowych kreacjach, nie znanych i nie prezentowanych wcześniej strojach, posiedzieć (lub postać jak nie starczyło na strefie gastro leżaków) na panelu w plenerze (panel na temat podstaw tworzenia cosplayu zaawansowanych przebierańców), lub pokręcić się po zamku i poobserwować ciekawostki techniczne jak tańczące roboty czy warsztaty z motion capture. Przeważającym tematem przewodnim DF-ów była szeroko pojęta fantastyka, (gdzieniegdzie pojawiały się różne inkarnacje przedwiecznego Chtulhu) ale zapaleńców zarówno klimatów japońskich, rekonstrukcji historycznych bądź innych ściśle związanych z popkulturą nastawioną na rozrywkę.

To była już któraś z kolei moja wizyta na konwencie (4 w rejonie dolnego śląska) i czuję się jak u siebie na podwórku spotykając ponownie wiele znanych sobie twarzy z regionu oraz innych części Polski. Konwent w takim miejscu w środku maja to bardzo trafiona decyzja, zwłaszcza że jest otwarty także dla osób postronnych. Zdarzenie odwiedziło dużo rodziców z dziećmi, a na spacery wybierało się także sporo milusińskich na smyczy ;)

Generalnie sam konwent był zorganizowany bardzo sprawnie, tradycyjne kolejkony nie były chyba dla nikogo żadnym utrapieniem, gżdacze i helperzy stanęli na wysokości powierzonych im zadań (lub obijali się tak, żeby nikt nie widział ;) więc co nie zagrało? Nie mogę przejść bezkrytycznie do (wg mnie) największe wtopy organizacyjnej, gdyż była to rzecz na której zależało mi oraz zgromadzonym przyjaciołom najbardziej, mając w pamięci zeszłoroczne DF-y. Sala z planszówkami i grami video była zamykana na noc tuż po 22:00 o czym zostaliśmy brutalnie poinformowani na 5 min przed faktem, natychmiast zdając sobie sprawy, iż nie będziemy mogli ponownie spędzić kilku godzin we wspólnym towarzystwie męcząc kolejne dziwne karciane czy planszowe gry do wczesnych godzin rannych. Dla mnie lekki szok, drama i tragedia, gdyż to było najmilsze doświadczenie na DF 2015, gdy to wszystkie oficjalne atrakcje wieczorem się kończyły, z najwytrwalszymi osobami zasiadaliśmy do gier, bawiąc się i poznając nawzajem. Jedynym ratunkiem przed pójściem grzecznie spać do domów lub sleepów w szkole były znajdujące się w pobliżu puby i restauracje (niestety nie serwujące posiłków w godzinach nocnych) i poleganie na grach opartych na swojej wyobraźni (niezastąpione kalambury) lub przyniesione ku przezorności karty (chyba najbardziej ryjące berety i ukazujące nasze czarne poczucie humoru Karty Przeciwko Ludzkości). Gdyby nie ta nieprzemyślana moim zdaniem decyzja o zamknięciu planszówek, nie miałbym nic do zarzucenia całemu konwentowi, a tak pozostawał leciutki niedosyt, podsycony ubiegłorocznymi doświadczeniami. No i nauczka na przyszłość, konwent zawsze potrafi zaskoczyć, nawet w tą mniej przyjemną stronę.

Tyle w sumie do powiedzenia, jeszcze mała galeria zdjęć oraz videorelacja wkrótce: