Nie jestem zagorzałym maniakiem Gwiezdnych Wojen, mimo to lubuję się w historii wybuchających gwiazd śmierci niemal od pierwszych chwil, gdy zetknąłem się z tym uniwersum jeszcze za dzieciaka w postaci filmów. Pamiętam doskonale moment, gdy popularność marki STAR WARS w polskich mediach wzrosła wraz z nastaniem premiery na świecie filmu sygnowanego jako Episode I STAR WARS: The Phantom Menace, co było moją pierwszą prawdziwą stycznością z kosmiczną serią, a następne już "nadrabianie zaległości za zgodą mamy” do późnych godzin nocnych podczas seansu oryginalnej trylogii w TV. Moje uwielbienie dla serii rosło i rosło, jak samo gwiezdne uniwersum rozrastało się w międzyczasie w postaci wydawanych książek, komiksów, gier video etc, czego nie byłem za dzieciaka do końca świadomy. Po seansie kinowym epizodu II „Attack of the Clones” i nadrobieniu epizodu III „Revenge of the Sith” odetchnąłem z ulgą i gwizdnąłem z głębokim podziwem dla twórców serii za stworzenie jednego z najciekawszych obrazów w historii sci-fi, z jakim taki przeciętny nerd jak ja może mieć styczność. Po drodze jeszcze poznawałem (na początku nieco po łebkach) gry STAR WARS KOtoR, (od deski do deski) STAR WARS Battlefront 1 i 2 z generacji Playstation 2, by w końcu zabrać się za książki i komiksy, jakie przy okazji wpadały mi w ręce. Ręce, gdyż lubię mieć żywą styczność z „nośnikiem” aniżeli czytać wirtualną, łatwiej dostępną wersję. Po przewertowaniu kilku komiksów, oraz w miarę możliwości chronologicznym pochłaniania kilkunastu książek z epoki schyłku Republiki i upadku Jedi, powziąłem się za przeczytanie jednej z najbardziej polecanych przez znajomych i znawców tematu, trylogii Dartha Bane’a. W końcu dopiąłem swego i w każdej wolnej chwili wertuję wspomniany księgozbiór w celu odnalezienia źródła Mocy.
Z nadzieją, ale jednocześnie z niepokojem patrzyłem na deale zawierane pod koniec 2012 roku przez firmę Disneya na marce Star Wars oraz zapowiedzi nowej trylogii filmowej wraz ze spin-offami, mającymi wychodzić z pod dłuta już nie LucasArts ani samego Drożdża,
lecz od sprawdzonego i jednego z ostatnio bardziej rozpoznawalnych przeze mnie Reżyserów, J.J. Abramsa. Ostatecznie na pełnym spontanie wybrałem się w grudniu 2015 na epizod VII, „The
Force Awakens”, po czym przyznać muszę ostatecznie co o tym myślę, aby się jakoś
w tym odnaleźć. Za starą trylogię która załomotała mi w głowie niczym taran
orków walących do helmowego jaru (w pewnej innej znanej filmowej trylogii) okazała się dla mnie kwintesencją kosmicznego
fantasy, którego nie zmąci żadna inna marka, star warsowy pre-sequel czy inny duperel
w postaci reedycji z dogrywanymi SGI scenami, bądź zmianami logicznymi
kultowych scen (Han shot second?) Ło bosz, co to było … :/
Chociaż filmów nie powinno się wystawiać numerków, muszę dla
ścisłego porządku.
Film STAR WARS 1977 za rewolucyjne podejście do kosmicznego s-f
fantasy (space opery jak kto woli) przeplatane z baśniową oprawą o rycerskim
charakterze, szlachetnymi oraz (bądź co bądź) lekko stetryczałymi pojedynkami na
miecze oraz obrazem zagłady na skalę planetarną w postaci kultowego już w
niejednym zakątku naszej planety stacji Death Star 9+/10
Film STAR WARS: Empire Strikes Back 1980 za fenomenalne
bitwy na planecie Hoth, za niepozornego mędrca stawiającego alternatywę tylko „zrób,
albo nie zrób” pojedynku Luke'a z Vaderem, czy ponadczasowe „I’m your father” (oglądając
to pierwszy raz byłem w ogromnym szoku, nawet jak na dzieciaka) 10/10
Film STAR WARS Return of the Jedi 1983 za piękne ukończenie
trylogii, ratowanie Hana Solo z obślizgłych szponów Jabby, moc przyjaźni i
naiwność w magiczne moce C-3PO misiowatych mieszkańców Endora, piękne scenerie
leśnych pościgów oraz ponownie rozpadającej się w pył Death Star, ostatecznego odkupienia Vadera i przejścia na jasną stronę Mocy oraz zakończenie kariery Marka Hamilla jako rozpoznawalnej gwiazdy
filmowej 9+/10
Film STAR WARS The Phantom Menace 1999 za wyciągnięcie mnie
do kina na iście bajkową przygodę, młodego Obi-Wana, jeszcze młodszego Anakina,
jeszcze głupszego Jar-Jara, piękne animacje złych robotów Federacji Handlowej,
twistów fabularnych nie zrozumiałych dla 10-cio latka, oraz okraszony najlepszą
muzyką pojedynku Obi-Wan, Qui-Gon vs Maul 9+/10
Film STAR WARS Attack of the Clones 2002 za ukazanie jeszcze
bardziej barwnego, wielowarstwowego wszechświata, gonitw i pościgów, epickich
walk na arenie Geonosis, niezauważalnej gry aktorskiej Haydena vel Anakin,
ponownego spotkania z armią cyborgów, pojedynkiem Jedi Obi-Wana z hunterem Jango-Fett
a przede wszystkim epickim starciem rycerzy Jedi oraz Sitha Dooku (najlepszego
w tej roli Christophera Lee) 9-/10
Film STAR WARS Revenge of the Sith 2005 za dopełnienie woli
ostatniego Sitha, genialne przejęcie władzy nad Galaktyką oraz serca Anakina przemieniające jego uczucia w oblicze ciemnej strony, wyciskającą łzy scenę Padme i Obi-Wana pod koniec filmu i niemal
perfekcyjne zamknięcie sagi z wieloma smaczkami i przemyconymi mrugnięciami oka
do widza, 10-/10
Pomijając już pełnometrażowy film i serial skierowany dla dzieci
STAR WARS The Clone Wars 2008, genialnej krótkometrażówki o tym samym tytule z 2005 roku (autorstwa G. Tartakowskiego), czy nie jeszcze w pełni nie nadrobionego serialu STAR WARS Rebels (nie
wspominam już o absurdalnych dodatkach w postaci Ewoków czy Chrismass Special)
przechodzę do dzieł najnowszych.
Film STAR WARS The Force Awakens 2015 za świetne i
odprężające widowisko w Heliosie, miłą dla oka przemyślaną rozrywkę i odświeżone
podejście do motywów SW z przed 4 dekad, przekalkowanie historii starej
trylogii, utwierdzenie siły powiedzonka „jaki ten wszechświat mały”, zobrazowanie
chyba niemożliwej sceny w całej historii kinematografii ->śmierć postaci Harrisona
Forda<- odważnym i jednocześnie chybionym zagraniem Finn jako Jedi,
spóźnionym o 2 godziny pojawieniem się Luke’a oraz nieodwracalne odtrącenie spójnego rozszerzonego uniwersum Gwiezdnych Wojen, 6/10.
Jako fan, bardziej jednak pasuje sympatyk (na pewno nie fanatyk)
jestem mocno rozczarowany podejściem J.J. Abramsa do nowej Trylogii ale
jednocześnie nie mogę nic zarzucić filmowi jako dobremu widowisku, gdyż od
samego początku mi o to chodziło zasiadając do kinowej ławy. Mimo robienia dobrej miny do tej gry, nie podejmuję się stwierdzenia, jakoby filmy kinowe STAR WARS miały
by być wyznacznikami kanonu sagi, a sam epizod VII, jak i nadchodzące później
będę osobiście traktował jako niekanoniczne (!), mając w pamięci najlepsze wspomnienia wyniesione z gier,
komiksów oraz (a może przede wszystkim) książek, które dodały nieco świeżych cegiełek
do mojej zaśmieconej gotowymi obrazami wyobraźni. Dla mnie rdzeniem historii
oczywiście pozostanie stara trylogia, całkiem udana prequel trylogia oraz każda
możliwie wydrukowana czy na łamach komiku lub książki historia o perypetiach
mieszkańców pewnej odległej galaktyk, gdzieś dawno, dawno temu…
[Ciekawe że wszystkie dobre filmy Gwiezdnych Wojem miały światową premierę w maju, stąd nazwa nieoficjalnego święta fanów sagi May the 4th :D ]